Trochę rozwlekłe, lecz pomysłowe
Niedźwiedź, łowca motyli, reż. Paweł Paszta, Teatr Animacji w Poznaniu
l.jpg)
fot. Maciej Zakrzewski
Nawet jeśli opowiadana historia jest ciut banalna i się wlecze, teatr lalek ma środki, by ją opowiedzieć w sposób atrakcyjny czy wręcz fascynujący. Tak też się dzieje w prapremierowym spektaklu Niedźwiedź, łowca motyli, zaprezentowanym w poznańskim Teatrze Animacji 8 listopada 2025 roku. Główni i trochę mniej główni bohaterowie to lalki, pomysłowo animowane w żywym planie, oprócz tego mamy pojawiające się z nagła białe, cienkie parawany, nad którymi podskakują i pląsają zwiewne, białe rybki i takoż białe żaby. Gdy nadchodzi jakieś zagrożenie, parawany podświetlane są na czerwono. Jest ponadto las, czyli opuszczające się z nadscenia wąskie pasy białej materii podświetlanej na zielono. I wszystko jasne.
Obejrzałem Niedźwiedzia… w sobotę, 15 listopada, tydzień po premierze. Na widowni zasiadła publiczność rodzinna, na czele oczywiście z „targetem” w wieku na ogół mniej więcej późnoprzedszkolnym i wczesnoszkolnym. Nie odniosłem ani przez chwilę wrażenia, że dzieci nie chwytają, o co aktualnie chodzi na scenie, bo lalkowo-ludzka konstrukcja postaci jest dla nich zbyt skomplikowana. Ta zabawa formą była dla nich czytelna i atrakcyjna. Tyle tylko, że mniej więcej po czterdziestu minutach co młodsi przedszkolni widzowie i widzki zaczęli się nudzić, kręcić, przygadywać, pokopywać rodziców i sąsiadów na teatralnych ławach… Sądzę, że limit wieku wyznaczony dla tego przedstwienia (lat cztery) to trochę za mało. Sześć byłoby w sam raz.
Rzecz cała rozgrywa się na strychu. Jego strychowatość zaznaczona jest przez drewniane belkowe konstrukcje podtrzymujące najwyraźniej dach jakiegoś budynku. Na środku zamykającej tę scenerię ściany, umiejscowionej naprzeciwko widowni, tkwi okno. Na razie sobie tylko tkwi i nie gra. Zagra, i to mocno, dopiero na sam koniec przedstawienia. Podłoga tego strychu pełna jest pudeł, do których mieszkańcy domu włożyli zapewne jakieś stare, bezużyteczne graty albo pamiątki z minionych dziecięcych zabaw, dawno już nieaktualnych.
Fabuła spektaklu jest prosta, trochę wręcz już dziś banalna, jednakowoż kryje w sobie szlachetne przesłanie. Autor scenariusza i reżyser Paweł Paszta dorzucił jeszcze parę dodatkowych postaci, motywów i scen do tego, co w swej książce umieściła hiszpańska pisarka i psycholożka Susanna Isern. Tytułowy bohater to jak najbardziej misiowaty niedźwiedź, którego mieszkanka domu ze strychem (Julianna Dorosz) wyciąga z któregoś ze strychowych pudeł. Początkowa scena czułego przywitania się wyrośniętej już z dziecinnych zabaw dziewczyny z dawnym bliskim przyjacielem trwa dość długo. Dzieci dają wtedy czytelny, jednoznaczny wyraz swemu zniecierpliwieniu, kręcąc się i pokasłując. Na szczęście to dopiero sam początek przedstawienia, więc zaciekawienie młodziutkiej widowni trudno jeszcze w istotny sposób naruszyć. No i miś w końcu ożywa za sprawą Marcina Chomickiego, który użycza mu powolnego, spokojnego, niedźwiedziowatego ruchu, a także (z rzadka) głosu.
Fabuła jest, jako się rzekło, prosta i trochę nawet banalna, tyle że formalne smaczki pomysłowej i zręcznej animacji skutecznie zacierają jej wady. Chodzi mianowicie o to, że niedźwiadek jest typowym Innym, nieprzystającym do pozostałych istot, które poznamy wkrótce, gdy strych przekształci się w zielony las. Jego artystyczne zamiłowania i osobne, samotne bytowanie na marginesie leśnej czeredy bywa docenione zaledwie raz do roku, gdy daje ekskluzywny koncert muzyki alternatywnej granej na zebranych w lesie (na strychu?) przedmiotach. (Sam koncert, bardzo rytmiczny, jest zresztą miłym pretekstem dla wciągnięcia widzów do wspólnej, żywo klaskanej zabawy). Niestety koncert zdaje się być li tylko jednorazowym, unikalnym przejawem integracji misia z leśnymi współsiostrami i współbraćmi. Poza nim nasz bohater żyje sobie na uboczu, zbierając do swej muzycznej kolekcji a to talerzyk, a to stalową foremkę do pieczenia babek, a to jeszcze jakiś wyrzucony bezmyślnie przez ludzi śmieć.
Ach, byłbym zapomniał: miś także śpiewa – od występu wokalnego zaczyna przecież swe samodzielne sceniczne bytowanie, zaraz po byciu wyjętym z pudła i przywitanym przez dorosłą już, acz wciąż hołubiącą go właścicielkę. Oczywiście wspomniana piosenka nie jest jedynym wokalnym popisem pluszowego niedźwiedzia – śpiewane partie spektaklu wykonywane są przez niemal wszystkie pozostałe postacie. Na uwagę zasługują tu, moim zdaniem, przede wszystkim liryczne występy Julianny Dorosz jako… ale o tym za chwilę, a także finałowy duet dwojga głównych bohaterów.
W międzyczasie inność misia komentowana jest na różne sposoby, najczęściej ciut złośliwie, ale trzeba przyznać, że czasem z wyraźnie zaznaczoną troską, przez trzy zwierzęce duety: lisów i jeży (Igor Fijałkowski i Krzysztof Dutkiewicz) oraz żmij (Marta Berthold i Anna Domalewska). Interesująca jest tutaj zwłaszcza nader pomysłowa animacja dwóch węży, czasem tak bardzo komiczna, że wywołuje żywe, spontaniczne reakcje młodych widzek i widzów. Wąż samo-się-zapętlający? Koń by się uśmiał, a co dopiero siedmiolatek!
W pewnym momencie w pole scenicznej akcji wkracza intruz – duży żółty motyl, który po wykonaniu kilku powietrznych ewolucji w końcu ląduje na… nosie niedźwiadka, gdzie przez długi czas zażywa odpoczynku, zasłaniając całkowicie misiową mordkę. Gdy współtowarzysze i współtowarzyszki leśnej (strychowej?) doli pytają misia, o co tu chodzi, ten flegmatycznie, z niezmąconym spokojem odpowiada, że motyl musi tam podeschnąć.
A potem nareszcie przychodzi ta wyczekiwana długo chwila, gdy na scenie pojawia się ktoś, z kim niedźwiedź może w końcu się w pełni porozumieć. Jest to motyl (motylka?) księżniczka – mała, elegancko, na biało ubrana lalka z wielkimi białymi skrzydłami, animowana przez Juliannę Dorosz. On jest muzykiem, ona tancerką, niemniej liryczny duet piosenkarski wychodzi obojgu bardzo dobrze. Rodzi się przyjaźń, a może nawet miłość?
Gdy księżniczka na moment się oddala, niestrudzeni komentatorzy misiowej inności z nieukrywaną satysfakcją stwierdzają, że znowu mu nie wyszło. (Jak hiszpańska pisarka i psycholożka mogła tak trafnie wyczuć zapach i smaczek polskiego piekiełka? Chyba że jej hiszpańskie piekiełko jest takie samo, jak nasze. A może te lisowato-jeżowato-żmijowe odzywki dopisał jednak Paweł Paszta?)
Cała historia kończy się dobrze, ocalając pozytywny obraz świata na użytek późnoprzedszkolaków i wczesnoszkolniaków: księżniczka wraca do misia, w międzyczasie ocalonego z wodnych odmętów przez rój motyli unoszący go w powietrzu coraz wyżej, ku Wielkiej Niedźwiedzicy. Teraz do akcji wkracza zapowiedziane już na początku okno, na którego parapecie zasiada para głównych bohaterów. Okno jest bardzo ważne, bo teraz nie jest już zamknięte, zapraszając misia i motylkę-księżniczkę do podróży przez świat, już poza „strycholasem”, z dala od lisów, jeży i żmij. Co zrobią? Wyskoczą i polecą?
Jako się rzekło opowiedziana w spektaklu Paszty fabuła jest odrobinę rozwlekła, no i trochę już banalna – wszechświat ludzkich (a ostatnio też i nieludzkich) narracji pełen jest podobnych opowieści. Niemniej, po pierwsze: sympatycznych, dobrze się kończących fabuł nigdy nie za wiele w walącym się nam na głowy, pełnym konfliktów i niepewności świecie; po drugie, dzieło Paszty oraz jego utalentowanych współpracowniczek i współpracowników skrzy inwencją w formowaniu animacyjnych fajerwerków, które aż chciałoby się opisać punkt po punkcie, ale niestety, nie można, bo moja recenzyjka zamieniłaby się wówczas w postzapis. Warto byłoby na przykład dać szczegółowy opis tego, co aktorki i aktorzy wyczyniali z dwoma sadzonymi jajkami, marchewką z nacią i bodajże listkiem sałaty, formując te atrapy w rozmaite kształty i postacie. Ot, takie lazzo, bez związku z głównym nurtem narracji, ale bardzo ożywiające spektakl. Czyli: choć słaba narracja, górą animacja!
PS Obok mnie siedziała mama z siedmioletnią na oko córką, z którą bez krępacji, głośnym półgłosem wymieniała uwagi na temat tego, co działo się na scenie. Zachowywały się tak, jakby siedziały w domu przed telewizorem. Byłem tak zafascynowany tym fenomenem, że nawet nie zwróciłem im uwagi na niestosowność takiego zachowania.
PS’ Dlaczego Niedźwiedź, ŁOWCA motyli? Łowca to myśliwy, wróg, a nie spolegliwy opiekun, a potem przyjaciel. Miś posługuje się, co prawda, siatką na motyle, ale z jego wypowiedzi wynika, że nie zamierza ich nabijać na szpilki i chować do jakiejś strychowej gabloty. Ten rekwizyt to po prostu kolejny grat znaleziony na strychu, a motyl zostaje weń złapany zupełnie przypadkiem.
<p class="text-align-right">26-11-2025</p>
Teatr Animacji w Poznaniu
Niedźwiedź, łowca motyli
na podstawie powieści Susanny Isern
Przekład: Weronika Perez Borjas
Reżyseria i adaptacja: Paweł Paszta
Scenografia: Ewelina Brudnicka
Konsultacja lalek: Mária Bačová
Muzyka: Tomasz Jakub Opałka
Inspicjentka: Beata Wawryków
obsada: Marta Berthold. Marcin Chomicki, Anna Domalewska, Julianna Dorosz, Krzysztof Dutkiewicz, Igor Fijałkowski
Prapremiera: 8 listopada 2025
Niedźwiedź, łowca motyli, reż. Paweł Paszta, Teatr Animacji w Poznaniu
Oglądasz zdjęcie 4 z 5



.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)







