Piosenka
Kobieta samotna, reż. Anna Smolar, Teatr Powszechny w Warszawie

fot. Karolina Jóźwiak
Boguś nic nie mówi, tańczy. Co jakiś czas podchodzą do niego dorośli, próbują nawiązać kontakt, coś mówią, niezgrabnie powtarzają ruchy chłopca. Bogusia gra Ryfa Ri, tancerka i raperka. Gra wspaniale, nie sposób oderwać od niej wzroku. Tak bywa, gdy w teatrze dramatycznym znajdzie się miejsce dla innego rodzaju performatywnej obecności. Ale Kobieta samotna to także znakomite kreacje aktorskie i świetna reżyseria – jak na najlepszy spektakl sezonu przystało.
Nowe przedstawienie Anny Smolar zaczyna się na końcu Melodramatu, jej poprzedniej realizacji w warszawskim Teatrze Powszechnym. Przypomnijmy: rozmowa dwóch bohaterek z podobnym, trudnym doświadczeniem. Jedna wyprowadza się od partnera w kryzysie uzależnienia, druga pomaga jej stanąć na nogi – wynajmując mieszkanie. Otucha, siostrzeństwo, nadzieja.
Teraz siedzą przy kawiarnianym stoliku. To oczywiście inne postaci, bo Kobieta samotna nie jest bezpośrednią kontynuacją Melodramatu, ale to także te same postaci: kobieta w kryzysie i kobieta w przywileju. Irena (Anna Ilczuk) nie płaci Milenie (Karolina Adamczyk) czynszu. Jedyne na co może liczyć ze strony koleżanki, to dwa miesiące na znalezienie nowego mieszkania i spłacenie długów. Problem jest jednak głębszy. Irena nie jest lubiana w klasie. Społecznej oczywiście. Jej koleżanki i koledzy w innej żyją bańce. Nieruchomości na wynajem, prawnicze dyplomy, narty we Włoszech. Oczywiście są dla siebie mili i uprzejmi, ale najchętniej zerwaliby kontakt. Niestety ich dzieci chodzą do jednej klasy.
Szkoła w wielkim mieście to soczewka, w której skupia się kilka większych problemów. Szczególnie dotkliwym są nierówności społeczne. Zawstydzeni (wykluczeniem lub przywilejem) bohaterowie starają się je ukryć. Sprzyjają temu scenografia i kostiumy Anny Met (ta wisząca nad sceną bryła to jeszcze jedno nawiązanie do Melodramatu). Symboliczna, niby-PRL-owska, a w rzeczywistości bezczasowa, uniwersalna przestrzeń, która nie ma nic wspólnego z zagęszczonym realizmem zdjęć Jacka Petryckiego. A właśnie.
Melodramat i Kobietę… łączą także kinowe inspiracje. W przypadku spektaklu z 2023 roku była to Pętla Marka Hłaski w reżyserii Wojciecha Jerzego Hasa, tym razem referencją jest oczywiście film Agnieszki Holland z 1981 roku według scenariusza reżyserki i Macieja Karpińskiego. Węzłowe punkty się zgadzają, choć realia są inne. U Smolar Irena to pewna siebie, elegancka była nauczycielka (obecnie czyścicielka Internetu i kierowczyni ubera), u Holland to styrana życiem listonoszka (Maria Chwalibóg). Ta pierwsza żyje w przyjemnym (jak się domyślamy) mieszkaniu, ta druga zajmuje socjalny lokal w strasznym standardzie z sąsiadem pijakiem, który usiłuje przejąć pokój. Niezmienna jest za to tytułowa samotność i obojętność otoczenia. W filmie bohaterka decyduje, czy szukać pomocy w instytucjach państwa, czy w „Solidarności”. Liberalne dziedzictwo w spektaklu symbolizuje Krzysiek (Michał Czachor) – prawnik i beneficjent transformacji. Demokracja demokracją, ale i dziś bez znajomości ani rusz. Tymczasem Irena, jak powtarza, nie ma pleców.
Zgadza się też wątek romansu z młodszym mężczyzną, choć filmowy Jacek (Bogusław Linda) to znacznie ciekawszy bohater niż niespecjalnie lotny wuefista (Oskar Stoczyński). W spektaklu wątek romantyczny jest istotny o tyle, o ile podkreśla męską niewdzięczność. Gdy teatralny Jacek zyska pieniądze, demonstracyjnie odwróci się od partnerki, ale ta szybko przejmie inicjatywę. Ważniejszym tematem niż zawiedzione uczucie są jednak alimenty. Krzysiek w scenie-manifeście przytacza garść statystyk i podsumowuje: liczba dzieci, które tak jak Boguś, nie otrzymują należnych świadczeń, równa się populacji Trójmiasta z przyległościami. Czachor wykrzykuje kolejne zdania wymachując statywem z mikrofonem – jak wokalista na rockowym koncercie. Twórcy robią wszystko, żeby nie popaść w patos, jednocześnie starają się nie przesadzić z ironią. Trudne to balansowanie, ale tym razem się udało. Przykładem choćby dotkliwie zabawna scena, w której Irena i nauczycielka Renata (Natalia Lange) snują fantazję o łatwiejszym życiu bez dzieci, jakby grały w komputerową grę. Główna bohaterka ma w sobie także coś z mitycznej bohaterki, gdy co jakiś czas powtarza litanię sprawunków – czyta ją z pękatego notesu, co wygląda jak Księga. Proza codzienności, a jakby Kafka.
Teatralna Kobieta samotna to jeszcze jedno oskarżenie patriarchatu, ale w przeciwieństwie do filmu Holland nie ma tu zbyt wiele agresji. W klasie średniej trzeba się pilnować. Inni patrzą. Dlatego wyrzucenie Bogusia ze szkoły argumentowane jest jego własnym dobrem (potrzebuje specjalnej opieki). Nie ma tu miejsca na krzyki i awanturę, którą pamiętamy z filmowej wywiadówki. Rodzice nie czyhają na pieniądze najbiedniejszej z mam – przeciwnie, organizują loterię po to by jej pomóc i uśmierzyć własne wyrzuty sumienia. Jeśli już ktoś przekracza granicę agresji, to sama Irena, co w gruncie rzeczy jest gestem emancypacyjnym. Napad rabunkowy, którego dokonuje na szkolnej imprezie, to nie tyle powtórzenie filmowej kradzieży pocztowych pieniędzy, ile echo słynnej sceny z Klątwy Oliviera Frljicia, w której przeprowadzano zbiórkę na płatnego zabójcę. Tu jest odwrotnie – moralne rozterki wzbudza nie cel, a metoda. Być może nadpisuję związek między Smolar a chorwackim reżyserem, ale trudno się oprzeć. Kobieta samotna to przecież ostatni spektaklu teatru, który się wtrącał – Paweł Łysak kończy nim dyrekcję na praskiej scenie.
Również formalnie przedstawienie sublimuje w delikatniejsze niż film rejony, czemu sprzyjają wiersze współautorki scenariusza, Natalii Fiedorczuk, śpiewane w delikatnych, oszczędnych aranżacjach. Przełamanie przychodzi wtedy, gdy Boguś zyskuje głos. Nikt mu go nie daje, bohater korzystając z nieuwagi dorosłych zabiera im mikrofon. Ryfa Ri rapuje własny tekst – manifest niepodległości i oskarżenie. „To nie piosenka, lamusy, to rap”. Scena jest mocna, autentyczna, ale nie rozbija konwencji przedstawienia. Smolar, szkicując portret klasy średniej, wykorzystała kilka kresek oskarżycielskiej karykatury, ale nie feruje wyroków.
Kobieta samotna to przedstawienie niezwykle wyważone. Każdy z bohaterów ma szansę na ekspiację. Trudno ich lubić, ale próżno szukać pośród nich jednoznacznych schwarzcharakterów. Każdy mierzy się przede wszystkim sam ze sobą. Prozaiczna złożoność świata – nieczęsta sprawa w polskim teatrze. Korzyścią z takiego rysowania postaci są znakomite role – przede wszystkim Ireny. Ceną za niuanse jest z kolei brak wstrząsu. Spektakl przejmuje, ale w przeciwieństwie do filmu nie boli, choć trafnie diagnozuje społeczne problemy. Jak pisała w „Teatrze” Adrianna Wolińska: „[Smolar gra] na najczulszej strunie wielu z nas – na strachu przed utratą miejsca, w którym czujemy się bezpieczni”. Ale gra tak pięknie, że ostatecznie przestajemy się bać. Ostatecznie to nie rap, lamusy, to piosenka.
<p class="text-align-right">02-07-2025</p>
Teatr Powszechny w Warszawie
Kobieta samotna
Natalia Fiedorczuk, Anna Smolar
Reżyseria: Anna Smolar
Muzyka: Jan Duszyński
Scenografia, kostiumy: Anna Met
Choreografia: Ryfa Ri
Reżyseria światła: Rafał Paradowski
obsada: Karolina Adamczyk, Michał Czachor, Anna Ilczuk, Natalia Lange, Ryfa Ri, Maria Robaszkiewicz, Oskar Stoczyński, Julian Świeżewski
Premiera: 14 czerwca 2025
Oglądasz zdjęcie 4 z 5