Żywot Libkina, makkartyzm i MAGA
Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia, reż. Łukasz Kos, Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

fot. Krzysztof Bieliński
Nieczęsto publikuje się recenzję dwa i pół roku po premierze. Ale też nieczęsto powstają spektakle, które choć mają opowiadać o czymś ogólniejszym, to przy każdym zakręcie historii zaczynają rezonować w inny sposób. „Coś ogólniejszego”, o czym napisała Ishbel Szatrawska, to w przypadku Żywotu i śmierci pana Hersha Libkina… kwestia skrywanych tożsamości: od żydowskiej po homoseksualną. „Coś konkretniejszego”, co musiało uderzać dwa i pół roku temu, to wzrost prawicowego ekstremizmu w stylu Brauna: naraz antylewackiego i antysemickiego. Konkret dzisiejszy, to instrumentalizacja dyskusji o Izraelu przez typy pokroju Trumpa i nacisku na publiczne instytucje amerykańskie, by szykanowały pracowników za rzekomy antysemityzm, a tak naprawdę za antytrumpizm. Pokrętna ta historia i niespodziewane te rezonanse.
1.
A że spektakl jest niemłody, zaś o dramacie napisano już wiele, to przypomnienie, jaki jest początek, środek i koniec historii, nie może tu być żadnym spoilerem. Hersh Libkin jest Żydem z łódzkich Bałut. Ocalały z obozu Zagłady próbuje po wojnie rozpocząć drugie życie w Ameryce: najpierw jako aktor (niewiele z tego wychodzi), potem jako mąż i ojciec wzorowej amerykańskiej rodziny.
Z tego wychodzi też niewiele i aż chciałoby się napisać, że powodem jest tu skrywana homoseksualność Libkina, tyle że Ishbel Szatrawska i Łukasz Kos widzą głębiej: gdyby można pominąć tożsamość seksualną bohatera, to przecież do bycia Amerykaninem z przedmieść, od milionów innych nieróżniących się niczym, nie predystynowało go żadne z jego wcześniejszych doświadczeń, zwłaszcza to najbardziej ponure: doświadczenie przegrania w walce z Zagładą wszystkiego, co wiążemy z honorem, godnością czy człowieczeństwem.
Libkin przeżył getto i marsz śmierci, ale ceną była rezygnacja z ludzkich odruchów. Nie, nie donosił. Lecz mając do wyboru gest lub zaniechanie, wybierał to drugie. Przez cały pobyt w obozie, przerażony, że mogłoby mu to zaszkodzić, unikał swojego gettowego kochanka. A później, w tym ostatnim marszu, nie schylił się, by go podnieść ze śniegu. Zostawił za sobą. Po wojnie będzie sobie wyobrażał, że chłopak przeżył. Że do niego dzwoni. Że opowiadają sobie, co u nich. Będzie sobie wyobrażał, że ten, którego zostawił za sobą, wciąż jest.
2.
Opowieść w dramacie, a jeszcze bardziej na scenie, nie jest oczywiście tak linearna. Szatrawska kreśli fabułę z epickim rozmachem, szatkując jednocześnie jej strukturę, co rozbudza w odbiorcy ciekawość. Ciekawość, która w dzisiejszym teatrze rzadko kojarzy się z czymś szlachetnym czy artystycznym, ale która w przypadku Żywotu i śmierci pana Hersha Libkina… wcale nie jest jarmarczna czy obyczajowa. Ten utwór to swoista epopeja całego pokolenia, które żyło jak Libkin, dokonawszy za młodu tragicznego gestu zostawienia kogoś za sobą i próbującego napisać swoje życie na nowo. Bohater sztuki, już pod koniec życia, nagra swoją opowieść – i właśnie ta rejestracja wspomnień pozwoli uporządkować układankę scen i wyobrażeń. Wcześniej są tylko niedopowiedzenia i rozumienie po części.
Kos podkreśla tę fragmentaryczność, która może stać się czymś więcej dopiero po ułożeniu jej w historię, konstruując spektakl tak, że mamy wrażenie oglądania opowieści od tyłu czy od kulis. Jest to oczywiście jakoś obecne w samej fabule Szatrawskiej (więcej niż na planie zdjęciowym dzieje się w garderobie, więcej niż na Woodstocku dzieje się w drodze na festiwal), ale reżyser potęguje to wrażenie przyglądania się nie-od-frontu. Głównie dzięki transmisjom wideo, głosom z offu, wciskaniu akcji w szczeliny scenografii uczestniczymy w dziwacznym rytuale podglądactwa. Jasne, aktorzy co i rusz ustawiają się przodem do widzów i coś tam deklarują, lecz nie ma wątpliwości, że dostępna jest nam jedynie część tej historii.
Najpierw to oczywiście bardziej bawi, niż zastanawia. Kos – mam do takiego teatru olbrzymią słabość – podobnie jak w zrealizowanym trzy lata wcześniej w Legnicy spektaklu Fanny i Aleksander, onieśmiela sceniczną maszynerią. Pytanie: „Jak to jest zrobione?” widz stawia sobie więcej razy, niż byłby w stanie zliczyć. Skąd wziął się ten rekwizyt? Jak za tymi drzwiami pojawiła się ta postać? Jak nie zaplątano się w kable? Gra w niedowierzanie nie jest po próżnicy. Jedną z najpieczołowiciej skonstruowanych scen jest ta, gdy Libkin wyobraża sobie, że telefonuje, już po wojnie, do swojego dawnego kochanka, który właśnie zaangażowany jest w budowę powojennego przemysłu. Twórca wideo, Kamil Wallace, pokazuje to tak, że oglądamy coś na kształt socrealistycznego produkcyjniaka (bo jak lepiej pokazać Polskę Ludową?): szerokokątna kamera, zbliżenia na ekspresyjną twarz, gestykulujące ręce. A w tle, za oknem, fabryka Marchlewskiego i padający śnieg – jak oni to zrobili?
Ale dość szybko to budowanie świata ze scenek zaczyna być tematyzowane. Staje się jasne, że jako widzowie obserwujemy wyłącznie fragmenty z żywota Hersha Libkina, i to z miejsc, z których widać za mało, by ustalić, jak było naprawdę. Im dłużej w tym uczestniczymy, tym oczywistsze się staje, że połączyć wszystko w całość może jedynie interwencja Libkina. Jego osobista i szczera opowieść, przed którą jednak Libkin ze wszystkich sił, aż do ostatnich scen, się wzbrania.
3.
Wzbrania się, mając może nadzieję, że da się przeżyć życie, nie będąc sobą. Albo, w najlepszym razie, nie pokazując, kim się jest naprawdę. Powodów Libkin ma więcej niż wiele i stąd właśnie biorą się te liczne rezonanse, w które wpada spektakl zależnie od zakrętów historii. Gdyby Żywot i śmierć pana Hersha Libkina… powstał jakieś trzy dekady temu, byłby może przede wszystkim opowieścią o odkrywaniu własnej tożsamości płciowej. Dramat wyreżyserowałby wówczas Krzysztof Warlikowski, a w przedstawieniu nie byłoby jeszcze oniryczno-plastycznych wizji. Gdyby po sztukę, piętnaście, dziesięć lat temu, sięgnęła Anna Smolar, byłaby to opowieść o piętnie getta i uchodźctwa. Gdy sięga po tekst Łukasz Kos w roku 2023 jest to – wydaje mi się – opowieść o polskim makkartyzmie kończących się drugich rządów PiSu i narodzin Braunowsko-Mentzenowskich bojówek. Jest bowiem w dramacie wątek, o którym do tej pory nie wspominałem, a który w spektaklu Kosa odpowiedzialny jest za dużą część sensów.
Już w pierwszych chwilach pobytu w Ameryce Hersh Libkin trafia na celownik służb tropiących radzieckich szpiegów. Niedługo później z pełną parą odpalona zostanie komisja McCarthy’ego polująca, w założeniu, na wewnętrznych komunistycznych wrogów Stanów, a faktycznie pozwalająca najróżniejszym szaleńcom dać upust ich pragnieniu tropienia wszelkiej odmienności. W spektaklu agenci tej komisji mają twarze, które dziś znamy z bojówek Bąkiewicza: to dryblasy z szeroką szczęką. Typy spod ciemnej gwiazdy, co to jednym sierpowym przeprowadziliby porachunki z lewactwem, żydostwem i gejostwem. Wewnętrzne zagrożenie komunizmem jest dla nich doskonałym pretekstem do legitymizacji przemocy i ciemnogrodu. Łukasz Kos tak rozkłada akcenty, że – zwłaszcza w pierwszej części spektaklu – ten wątek jest szalenie istotny. Najpierw pojawia się, jakby chodziło o pastisz scenek z gangsterskiego filmu, ale dość szybko rzuca się cieniem na cały obraz powojennych Stanów. A może nawet nie cieniem, ile długą, niekończącą się listą wygenerowanych przez McCarthy’ego imion i nazwisk wrogów Ameryki, zalewając, w formie projekcji, scenę, wyganiając z niej pozostałe obrazy tej wymarzonej ziemi obiecanej.
Lista czarownic z polowania amerykańskiego senatora zdaje się nie mieć końca. Ale też przesuwa się przed naszymi oczami tak szybko, że trudno na którymkolwiek z nazwisk zawiesić oko choćby na tyle długo, by zdążyć je przeczytać. Winni mogą być wszyscy. Wszyscy mogą być winni wszystkiego.
Czy przełom przyniesie festiwal Woodstock w 1969 roku? Czy to będzie koniec polowań na odmienność? Nie. Oczywiście że nie. Łukasz Kos ukazuje to wydarzenie raczej jako rodzaj karnawału, chwilową odskocznię, szczelinę w rzeczywistości. Hersh Libkin zadziwiająco dobrze się w niej odnajduje – jedzie po swoje córki do Berkley i wiezie na festiwal paląc trawkę oraz próbując zatopić się we współczesnej muzyce. Ale to tylko karnawał. Chwila. Ameryka trwa dalej.
4.
Dziś to przedstawienie ma jeszcze inne tło niż w chwili premiery. Na horyzoncie jest wojna Izraela, ludobójstwo w Gazie, uprzedmiatawianie cierpienia i narracji o Bliskim Wschodzie. I jest też rozpychający się łokciami, już nie tylko po Stanach, ruch MAGA, ze swoimi rewizjonistycznymi tezami, zadziwiająco bliski powojennemu makkartyzmowi, z tą może – jedną z istotniejszych – różnicą, że skrywany powojenny antysemityzm, zastępuje hasłami prosemickimi, utożsamianymi z kolei z pełnym poparciem dla działań Izraela w Palestynie i Gazie. Ale polujący na odmienność panowie w czarnych strojach są ci sami – polują na „lewackie Hollywood”, a przede wszystkim na „lewackie uniwersytety”, domagając się od nich współtworzenia list wrogów. Długich list. Bardzo długich list. Kafkowskich list oskarżonych w niejasnych sprawach i zaocznie już skazanych za niejasne przewinienia. Formalnie, oskarżonych o antysemityzm, choć przecież, żeby oskarżenie to miało ręce i nogi, trzeba by dokonać tak wielkich myślowych uproszczeń, że z rozumu nic by nie pozostało.
Patrzyłem na spektakl, na podróż córek Libkina z Berkley na Woodstock, myśląc o przesłanej amerykańskim władzom, właśnie przez legendarny dla kontrkultury kalifornijski uniwersytet, „liście antysemitów”. Liście długiej jak ta, wyświetlana na scenie w trakcie przedstawienia. Myślałem, o tym, jak zinstrumentalizowano antysemityzm po wojnie i teraz. Myślałem o tym, jak zinstrumentalizowano licznych Libkinów. Nie tylko w powojennych Stanach, ale i w wojennym getcie czy obozie Zagłady. Jak to jest z tym zostawianiem ich za sobą?
Dziś ten spektakl jest opowieścią o instrumentalizacji cierpienia i relacji władzy. To znaczy był o tym już w chwili premiery i będzie pewno o tym tak długo, jak długo będzie grany. Cenne, że ma moc konkretyzowania się. Wchodzenia w nowe rzeczywistości. Że nie jest uniwersalnym truizmem.
<p class="text-align-right">24-09-2025</p>
Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach
Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia
Ishbel Szatrawska
Reżyseria: Łukasz Kos
Scenografia: Paweł Walicki
Kostiumy: Barbara Sikorska-Bouffał
Muzyka: Dominik Strycharski
Wideo: Kamil Wallace
Reżyseria światła: Damian Pawella
Choreografia: Jarosław Staniek, Katarzyna Zielonka
Asystent reżysera: Klaudia Sobura
Współpraca dramaturgiczna: Paweł Sablik, Luiza Buras-Sokół
Obsada: Anna Antoniewicz, Janusz Głogowski/Wojciech Niemczyk, Kuba Golla, Wiktoria Grabowska, Ewelina Gronowska, Edward Janaszek, Klaudia Janas/Dominika Wallo (gościnnie), Joanna Kasperek, Łukasz Kos (gościnnie), Jacek Mąka, Andrzej Plata, Łukasz Pruchniewicz, Beata Pszeniczna, Kamil Wallace (gościnnie), Zuzanna Wierzbińska, Aneta, Wirzinkiewicz, Beata Wojciechowska, Dawid Żłobiński
Premiera: 25 marca 2023
Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia, reż. Łukasz Kos, Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach
Oglądasz zdjęcie 4 z 5