Układam klocki na nowo

Rozmowa z Katarzyną Sołtys, dyrektorką Teatru im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze

aAaAaA

Rozmowa z Katarzyną Sołtys, dyrektorką Teatru im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze

Magda Piekarska: Przypomnijmy: 27 maja pani kandydaturę wybrała komisja konkursowa. Jednak na oficjalne ogłoszenie wyniku głosowania czekała pani prawie miesiąc. W bliskim tle były zawirowania wokół Zdrojowego Teatru Animacji w Cieplicach (władze miasta nie zaakceptowały wyboru Łukasza Dudy), a w dalszym – losy Teatru im. Żeromskiego w Kielcach, gdzie zwycięzca konkursu Jacek Jabrzyk wciąż nie otrzymał nominacji. Brała pani pod uwagę, że mimo wygranej nie zostanie dyrektorką Teatru im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze?

Katarzyna Sołtys: Brałam. Pracuję w instytucjach kultury od wielu lat i wiem, że różne cuda mogą się wydarzyć.

Zastanawiam się, jak w takiej sytuacji planować sezon.

Cóż, wszystkie plany, jakie przedstawiłam w moim programie, były zamrożone. Cierpliwie czekałam, śledziłam rozwój sytuacji, z wiarą, że jednak wrócę do Jeleniej Góry – dekadę temu mieszkałam tu i pracowałam.

Do Teatru im. Cypriana Kamila Norwida przyciągnął panią sentyment czy perspektywa wyzwania, jakim jest przywrócenie na teatralną mapę Polski instytucji, która z niej zniknęła dobre piętnaście lat temu?

Kilka rzeczy. Po pierwsze, to powrót do korzeni zarówno rodzinnych, jak i teatralnych. Pochodzę z Dolnego Śląska, jestem bolesławianką z urodzenia, a jeleniogórski teatr był tym pierwszym, do którego jeździłam jako nastolatka. Po drugie, w Jeleniej Górze mieszkałam i pracowałam po studiach. Do Warszawy wyjechałam za mężem. Mam poczucie, że zrobiłam w stolicy dużo dobrego. Od 2016 roku byłam dyrektorką Domu Kultury „Praga”, startowałam też w dwóch konkursach na dyrekcje stołecznych teatrów – nie udało się, więc pomyślałam, że może to dobry moment, żeby wrócić w rodzinne strony.

Jak absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej ze sceny trafiła pani do dyrektorskich gabinetów?

Mogę śmiało powiedzieć, że to Jelenia Góra uformowała mnie jako osobę zarządzającą instytucjami kultury. Kiedy po studiach we wrocławskiej PWST nie dostałam pracy w teatrze, szukałam pomysłu na siebie jako nie-aktorkę. I najpierw dostałam staż w jeleniogórskim Wydziale Kultury. W jego trakcie, okazało się, że sprawnie liczę, daję sobie radę z przeprowadzaniem rozmaitych projektów, no i dogaduję się z ludźmi. Później trafiłam do biblioteki na uczelni, a następnie do nowopowstałego centrum kultury w Cieplicach, które było tworzone zupełnie od zera. To było bardzo cenne doświadczenie – budowanie instytucji od początku, skupianie wokół niej lokalnej społeczności. Po pewnym czasie moja ówczesna dyrektorka zaszła w ciążę i ktoś musiał ją zastąpić, padło na mnie. W ten sposób rozpoczęła się moja przygoda na etatową „pełniącą obowiązki dyrektora” instytucji kultury na wypadek ciąż, chorób czy urlopów bezpłatnych. Funkcję p.o. dyrektora pełniłam również w Miejskim Ośrodku Kultury Sportu i Aktywności Lokalnej w Szklarskiej Porębie oraz w Książnicy Karkonoskiej w Jeleniej Górze. Wciąż jednak nie miałam stałego, swojego miejsca, które pojawiło się dopiero po przeprowadzce do Warszawy. Po wygranym konkursie prowadziłam tam jedną instytucję, Dom Kultury „Praga”, przez dziewięć i pół roku.

Nie tęskniła pani za teatrem?

Bardzo. I to właśnie raczej za teatrem jako instytucją, mniej za sceną, chociaż oczywiście zdarzało się, zwłaszcza na początku, że kiedy oglądałam koleżanki i kolegów w spektaklach, serce mi się ściskało i myślałam, że też tak bym chciała. Ale studia skończyłam dawno temu, w 2006 roku, więc z czasem ta tęsknota ewoluowała w kierunku teatru jako narzędzia twórczego, dostępnego przecież także dla menedżera, który odpowiada za całokształt instytucji. Dlatego cieszę się, że nadszedł moment powrotu, że mogę połączyć moje doświadczenie w zarządzaniu instytucjami kultury z tym, co dała mi szkoła teatralna. W jednym z konkursów, w którym startowałam w Warszawie, przegrałam jednym głosem, w Jeleniej Górze to właśnie jeden głos okazał się szczęśliwy, bo dał mi wygraną.

Trafiła pani do teatru, o którym – z ogólnopolskiej perspektywy – wszyscy zapomnieli. I jeżeli zdają sobie sprawę, że wciąż działa, to kojarzą go głównie z farsowym, niezbyt ambitnym repertuarem.

Ja jednak pamiętam ten teatr w zupełnie innej kondycji, z czasów, kiedy byłam licealistką. Poznałam wtedy Alinę Obidniak, legendę jeleniogórskiego teatru, dzięki której wypłynął on nie tylko na ogólnopolskie, ale też na europejskie wody. Obidniak była wyjątkową, odważną kobietą, prawdziwą pionierką. Ważne dla niej były także kwestie związane z ekologią, z dbałością o klimat, w jej czasach niespecjalnie popularne. Tworzyła ambitny teatr w niewielkim mieście. Ale pamiętam też jeleniogórski teatr z czasu, kiedy jego dyrektorem był Wojtek Klemm, do dziś w Jeleniej Górze wspominany.

W ostatnich latach instytucja została jednak przeformatowana w scenę komediową i farsową – mamy Mayday w repertuarze, poza tym kilka bardziej lub mniej popularnych fars i komedii. Chciałabym odczarować Norwida, zamienić go w dobry teatr z różnorodnym repertuarem, sprawić, żeby chciała do niego przychodzić nie tylko obecna publiczność, którą w dużej mierze tworzą seniorzy, ale też osoby w moim wieku. Mam w Jeleniej Górze przyjaciół i wiem, że teatr od pewnego czasu omijają, bo jedyne, co ich w nim czeka, to kolejna komedia.

Zmiana profilu to duże wyzwanie, ale wierzę, że ma szansę się udać. Dlatego podstawą naszego programu, który układam z Janem Czaplińskim, cenionym dramaturgiem, tłumaczem i wykładowcą, są wartości. Chcielibyśmy przywrócić temu miejscu wartość i zrobimy to, mówiąc o wartościach. Czterem sezonom, na które opiewa mój kontrakt, patronują zatem cztery wartości: rodzina, zdrowie, emocje i poczucie bezpieczeństwa. W każdym będziemy odnosić się do nich, zarówno w afirmujący sposób, jak i pokazując destrukcję, rozpad tych norm. Jestem przekonana, że będą to wątki na tyle uniwersalne, że na pewno znajdą swoją publiczność.

Teatr czeka ewolucja czy rewolucja?

Z całą pewnością będzie to ewolucja, także z praktycznych przyczyn. Na afiszu i w repertuarze mamy dziś komedie i farsy, nie ściągniemy ich z dnia na dzień. Stawiamy na tasowanie starych tytułów, z którymi publiczność jest już oswojona, z regularnie wprowadzanymi nowościami, w tym także komediami, jednak serwowanymi w nieco innym wymiarze i estetyce niż dotychczas. Policzyliśmy, że żeby zastąpić obecny repertuar nowym, potrzebujemy około czterech lat, czyli całej mojej kadencji.

Zadano mi ostatnio pytanie, czy chcę terapeutyzować publiczność w teatrze – odpowiedziałam, że chcę, żeby widzowie wychodzili z naszych przedstawień z jakąś myślą, zastanowieniem, z identyfikacją problemu. Wydaje mi się, że ten mechanizm sprawdzi się w każdej grupie wiekowej widzów zarówno z Jeleniej Góry, jak i tych ze Świebodzic, Lubania, Lwówka, Szklarskiej Poręby, Karpacza czy Bolesławca.

Zwykło się mówić, że w naszym teatrze jest śmiesznie, ale po dobre przedstawienia jeździ się do Wałbrzycha, Wrocławia – nie chcę, żeby tak było. Chcę zbudować teatr, który mimo tego, że mieści się w niedużym mieście, nie będzie wzbudzał kompleksów, tylko przyniesie dumę mieszkankom i mieszańcom, a przy okazji wszystkim, którzy w nim pracują.

Jak zespół podchodzi do tych zmian – z obawami czy z entuzjazmem?

Cieszy się na zmianę, a ja razem z nim. Część zespołu znam ze swojego „pierwszego życia w Jeleniej Górze”, ludzie są ciekawi, zaangażowani, zmotywowani i gotowi na wyzwania, na nowe otwarcie. Nasz teatr do tej pory grywał głównie w weekendy, przez co aktorzy nie mieli zbyt dużo pracy. Poza tym finansowa sytuacja Norwida jest trudna – mamy znacząco niższy budżet od scen w Wałbrzychu czy Legnicy. To sprawiło, że przez trzy ostatnie lata przygotowywano zaledwie dwie premiery rocznie, a to nie wystarczy, żeby utrzymać uwagę i zapełnić widownię. W efekcie w repertuarze są spektakle mocno już wyeksploatowane, a farsy były jedynym sposobem na ratunek, pozwalającym grać dla osób przyjeżdżających na wakacje w góry, dla pensjonariuszy sanatoriów.

Z czym będzie pani tasowała te farsy?

Naszą, pierwszą, styczniową premierę wyreżyseruje Szymon Kaczmarek, będzie to 1984 George’a Orwella – za tydzień zaczynamy próby. W planach mamy cztery premiery w każdym sezonie. Kolejna, kwietniowa, podejmie lokalny temat, będzie to Schronisko, które przestało istnieć, czyli kryminał, którego akcja dzieje się w Karkonoszach, napisany przez Sławka Gortycha. Wyreżyseruje go Tadeusz Pyrczak. Czekają nas jeszcze dwie małe rzeczy, w tym spektakl o relacji matki z córką z tekstem Darii Sobik pt. Jest tylko jedna. Wszystkie te przedstawienia będą krążyły wokół tematu rodziny, relacji, także w tym sensie, że rodzinne i rodzime są dla nas góry. Możliwe, że temat rodziny przeciągnie się na wrzesień 2026 roku. Jola Janiczak pisze dla nas tekst o rozpadzie małżeństw i rozwodach w Polsce. W planach jest też familijny, przygodowy spektakl w stylu Jacka Londona, pretekst do opowieści o tym, jak wychowywać chłopców, w reżyserii Macieja Podstawnego. W dalszych planach jest też współpraca z Marcinem Liberem, który wyreżyseruje dla nas Samych swoich. Z Magdą Miklasz rozmawiałam o sztuce na temat pojawienia się nietypowego dziecka w rodzinie. To są nasze kierunki na najbliższy czas. To oczywiście tylko część z propozycji, które są w trakcie przygotowań, bardzo konkretnych rozmów czy planów.

W jaki sposób, poza tytułami na afiszu, zamierza pani sprawić, że na widowni pojawi się więcej młodzieży, ale też osób w wieku 30 czy 40+?

Przede wszystkim planuję zatrudnić pedagoga teatru, który do każdego spektaklu opracuje ścieżki edukacyjne. Budowanie społeczności wokół instytucji jest mi bardzo bliskie, stąd na przykład pomysł na cykle związane z Norwidem, na odkrywanie jego poezji na nowo. Planujemy czytania performatywne prezentujące najciekawsze współczesne i klasyczne teksty, które będą skierowane do młodzieży, studentów i dojrzałego widza. Chcę otwierać teatr nie tylko wieczorami, kiedy gramy. Naszą siedzibą jest zabytkowy budynek, przykład pięknej secesji, chcielibyśmy, żeby stał się miejscem kultowym, atrakcją turystyczną, którą można też zwiedzać. Budynek pochodzi z 1904 roku, polski teatr działa tu nieprzerwanie od 1945 roku. Mało kto wie, że to właśnie w Jeleniej Górze zagrano pierwszy na Dolnym Śląsku spektakl po wojnie: 23 sierpnia 1945 roku wystawiono tutaj Zemstę Aleksandra Fredry w reżyserii Stefanii Domańskiej (pierwszej dyrektorki) w wykonaniu artystów z Rzeszowa. Wśród nich byli Adam Hanuszkiewicz czy Kazimierz Dejmek. W tym roku świętujemy zatem osiemdziesięciolecie istnienia naszej instytucji, chcemy z tej okazji opowiadać, że właśnie tutaj rodził się teatr na Ziemiach Odzyskanych. W swoich zasobach mamy stare nagrania i afisze, prawdziwe skarby w magazynach, wśród nich oryginalne meble z Pałacu Schaffgotschów w Cieplicach – pokazujemy je jako atrakcje muzealno-turystyczne. We foyer teatru stoi wyjątkowa rzeźba, jedna z trzech oryginalnych replik wykonanych przez włoskiego artystę Giacomo Ginottiego w 1878 roku. To prawdziwe rarytasy, których pozazdrościć nam może niejedno muzeum.

Wracając do młodych widzów, marzy mi się amatorskie koło teatralne pracujące z naszymi aktorami, myślę też o radzie młodzieżowej, podpowiadającej nam, jakie oczekiwania ma wobec teatru. Chcę zagospodarować pomieszczenie po dawnej stołówce, które dziś świetnie nadaje się nie tylko na kawiarnię, ale też na przestrzeń coworkingową, do której można przyjść, popracować lub po prostu spędzić w niej czas. Chciałabym, żeby nasz teatr był otwarty dla mieszkańców na co dzień. Na pewno będę spotykać się z dyrektorami jeleniogórskich szkół, władzami uczelni. Pracując na warszawskiej Pradze przekonałam się, że taki model – wsłuchiwania się, odpowiadania na realne potrzeby, budowania instytucji wspólnie – najlepiej się sprawdza. Natomiast na pewno nie chcemy zabierać Zdrojowemu Teatrowi Animacji przestrzeni na teatr dla dzieci – w naszych działaniach na rzecz odmładzania widowni celujemy w końcówkę podstawówki, licealistów i studentów.

Ma pani plany wychodzenia z działaniami teatru w miasto, poza sam budynek?

Tak, choć tu jeszcze nie mamy sprecyzowanego planu. Wiem, że teatr miał już próby różnych działań, na przykład na Górze Szybowcowej, w przestrzeni Placu Ratuszowego czy też na ul. 1 Maja.

Dziś, w teatrze przede wszystkim brakuje ułożonej strategii komunikacyjnej, wszystko jest robione siłą rozpędu i metodą „zawsze tak było”. Wizerunek teatru wymaga odświeżenia, potrzebujemy nowej strony internetowej, szukamy grafika, który opracuje komunikację wizualną. Środki na to będziemy mieć dzięki ministerialnemu programowi FEnIKS i projektowi „Poprawa atrakcyjności Teatru im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze”. Łączna kwota dofinansowania dla teatru to około 13 mln, w tym 5 mln pochodzi z programu, a 8 mln zapewnia nam miasto Jelenia Góra w ramach wkładu własnego. W ramach tego budżetu mieści się wiele działań, w tym odwodnienie piwnic, remont dachu i elewacji, wyposażenie małej sceny, ale też nowa strona internetowa, czytniki biletów, szkolenia dla kadr, dwie premiery, działania ekologiczne i inne. Ważna jest jednak nie tylko część wizualna – jeleniogórski teatr będzie rzecz jasna dzięki tej dotacji lepiej wyglądał, ale chodzi też o to, żeby funkcjonował inaczej niż do tej pory.

Na pewno ze swoją propozycją powinniśmy wybrzmieć w różnych miejscach – w hotelach, w szkołach, na uczelniach, w uzdrowiskach, w sanatoriach, zakładach pracy, we wszystkich okolicznych miastach, z których do Jeleniej Góry jest blisko. Z informacją, że w Norwidzie mamy nowe otwarcie, chcemy dotrzeć do każdego miejsca w regionie, tak, żeby dać sygnał, że jesteśmy i zapraszamy. To jest duża lekcja do odrobienia, strategia komunikacyjna, która zagarnie wszystkich i wszędzie. Można spodziewać się, że Teatr im. Cypriana Kamila Norwida będzie wyskakiwał z każdej lodówki, także w Szklarskiej Porębie czy Karpaczu, dokąd mnóstwo ludzi przyjeżdża w weekendy. To duże wyzwanie, ale ja takie lubię. I jestem przekonana, że ponieważ „jestem stąd”, wiem coś o tym mieście i o tym, czego potrzebują mieszkańcy.

Czyli czego?

Teatru, który zaproponuje wartościową i ciekawą alternatywę dla Netflixa czy ponurej pogody. Miejsca, które przyciąga nie tylko repertuarem, ale też atmosferą. Potrzebujemy instytucji otwartej, nowoczesnej, wpisującej się w ogólnopolskie trendy, ale zarazem osadzonej lokalnie, bliskiej mieszkańcom. Teatru, który stanie się naturalnym wyborem na wspólne wyjście ze znajomymi, sposobem na spędzenie wyjątkowego wieczoru. Chcemy teatru bez kompleksów, który pokaże, że nie trzeba jechać do Wrocławia czy Wałbrzycha, by zobaczyć ambitny, interesujący spektakl. Równie dobre rzeczy mogą i powinny dziać się właśnie tutaj, w Jeleniej Górze.

A zmiany kadrowe? Przyszła pani do teatru ze swoją ekipą, czy stawia pani na potencjał osób już zatrudnionych?

Drugi model jest mi bliższy. Z założenia przez pierwsze miesiące przyglądam się, jak funkcjonuje instytucja, zastanawiam się, które jej obszary wymagają poprawy, przeprogramowania. Jedyną nową osoba, z którą wiedziałam, że będę współpracować jest Janek Czapliński. Buduje ze mną program od początku i posiada umiejętności i wiedzę w obszarach, w których ja potrzebuję wsparcia.

Poszukujemy do stałej współpracy grafika i etatowego kierownika/kierowniczki Działu Techniczno-Gospodarczego. Oba ogłoszenia można znaleźć u nas na stronie internetowej i w mediach społecznościowych. Na pewno struktura organizacyjna teatru wymaga pewnych zmian, ale będziemy się skupiać raczej na tym, na ile zakres obowiązków poszczególnych działów i pracowników jest spójny z faktycznymi potrzebami instytucji. Najważniejsze, żeby z aktualnej kadry i zasobów ułożyć najsprawniejszy mechanizm rozwijający i profesjonalizujący teatr. To jest wyzwanie, bo jesteśmy – biorąc pod uwagę zatrudnienie – niewielką instytucją, pracuje u nas czterdzieści siedem osób, z czego szesnaście w zespole aktorskim. Niektóre działy trzeba będzie poukładać na nowo. Nie wykluczam też sytuacji, w której pedagogiem teatru zostanie na przykład ktoś z zespołu aktorskiego. Czasem bywa tak, że pracownik zastygł w swoich codziennych obowiązkach i pracuje metodą kopiuj-wklej, ale jeśli da się takiej osobie wybór nowych perspektyw, niejednokrotnie łapie wiatr w żagle i spełnia się przy nowych zadaniach.

Jaki chciałaby pani widzieć jeleniogórski teatr za cztery lata?

Taki, który sprawi, że będzie pani przyjeżdżać do niego z radością. Który zaistnieje na nowo, nie tylko w Jeleniej Górze, ale i w całej Polsce. Nie chciałabym już słyszeć już od osób z innych miast na wzmiankę o naszym teatrze: „Jelenia Góra? A tego nie zamknęli?” – bo niestety wciąż się to zdarza. I za każdym razem boli mnie serce. Chcę tu widzieć teatr z intrygującym repertuarem, dostrzegany w kraju, obecny na festiwalach, nowoczesny, profesjonalny pod każdym względem. Kochany i polecany przez publiczność. Chętnie odwiedzany przez środowisko. Taki, z którego będziemy dumni. Wiem, że to duże wyzwanie. Dużo pracy przede mną.

<p class="text-align-right">15-10-2025</p>

Katarzyna Sołtys – menedżerka kultury, aktorka, absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu, a także studiów z zakresu Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa, Promocji Kultury – Menedżera Kultury na Uniwersytecie Wrocławskim oraz Nowoczesnego Zarządzania Kadrami na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. W latach 2012–2014 zarządzała trzema instytucjami kultury na Dolnym Śląsku – domami kultury i biblioteką. Od kwietnia 2016 roku była dyrektorką Domu Kultury „Praga” w Warszawie, działała także jako dzielnicowy koordynator Warszawskiego Programu Edukacji Kulturalnej. Od 1 września jest dyrektorką jeleniogórskiego Teatru im. Cypriana Kamila Norwida, zastępując dotychczasowego dyrektora – Tadeusza Wnuka.

Oglądasz zdjęcie 4 z 5