Miłość, która niszczy

Matka, reż. Waldemar Zawodziński, Teatr Polonia

aAaAaA

fot. Robert Jaworski

Matka w Teatrze Polonia dzieje się w prawie pustej, mrocznej przestrzeni. Na scenie stół i trzy krzesła. Przy stole siedzi ubrana na czarno Janina Węgorzewska pochylona nad swoją robótką i jej służąca Dorota. Trzecie krzesło jest puste. Za jakiś czas zajmie je Leon. Matka wyczekuje przyjścia jedynaka.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że spektakl w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego przenosi nas w odrealnione, trudne do nazwania rewiry, gdzie tytułowa bohaterka mierzy się z rolą matki niczym z karą za popełnione za życia grzechy. Krystyna Janda rozpoczyna spektakl od piosenki nie tyle śpiewanej, co cicho melodeklamowanej, której słowa zdają się wyznaczać kierunek przedstawienia:

Ja byłam kiedyś piękna, młoda,
Ja miałam duszę, a nawet ciało,
Wszystkiego dla mnie było mało,
A teraz nic nie zostało!

Od pierwszej sceny widać też, że ta realizacja Matki wychodzi poza schemat wystawiania dramatów Witkacego. Przede wszystkim za sprawą Krystyny Jandy, która buduje rolę wbrew związanym z nią wyobrażeniom, bez groteskowego dystansu i eksperymentów formalnych. Nie jestem pewna, czy można powiedzieć, że Janda broni swojej bohaterki. To byłoby zbyt proste. Raczej każdym nerwem odczuwa silne pokrewieństwo z postacią, próbuje ją zrozumieć, ale nie usprawiedliwić czy rozgrzeszyć. Matka Jandy jest bezsilna i twarda, słaba, krucha, ale jednocześnie jej najcięższą broń stanowią słowa – cięte, ostre, które zadają ból, poniżają, niszczą. Węgorzewska kocha bezgranicznie i rani bezlitośnie. Potrafi być czuła i zimna jak kamień wobec własnego syna. Jej niemoc przejawia się wybuchami gniewu, przeradzającymi się w krzyk rozpaczy, odciskający się na jej twarzy, która stanowi przestrzeń widowiska targanego skrajnymi emocjami. Miłość szybko i nagle przeradza się w nienawiść. Na ziemię próbuje sprowadzić swoją panią służąca Dorota (udany epizod Małgorzaty Rożniatowskiej). Prosta kobieta podchodzi zdroworozsądkowo do kwestii wychowania dzieci i beznamiętnie powtarza jak refren: „Trzeba było bić, póki był młody”.

Czynność robienia na drutach, od której Matka nie może się uwolnić, staje się figurą jej losu, sprawia wrażenie ciążącego nad nią fatum codziennych obowiązków, wykonywanych stale od nowa. Proces utraty wzroku, postępujący u bohaterki Witkacego, świetnie rozpisany przez Jandę na szereg działań scenicznych, staje się synonimem jej pogłębiającej się bezradności, ale też ślepej miłości do syna. W pamięć zapada scena, kiedy już całkowicie niewidoma błądzi z wyciągniętymi rękami i próbuje przytulić chowającego się przed nią Leona. Na twarzy dorosłego syna maluje się uczucie chwilowej ulgi połączonej z potrzebą niemal perwersyjnego znęcania się nad niedołężną kobietą. Paradoksalnie, właśnie choroba matki, która ją ogranicza i ubezwłasnowolnia, przynosi Leonowi chwilowe, nietrwałe oczyszczenie.

W realizacji Zawodzińskiego na pierwszy plan wysuwa się relacja między Janiną a Leonem. Reżyser ogranicza inne wątki obecne w dramacie Witkacego, z niektórych w ogóle rezygnuje po to, żeby skoncentrować się właśnie na tej warstwie utworu. Stosunki między matką i synem są trudne, niejednoznaczne, przemocowe, toksyczne, ocierające się o kazirodztwo. W ich związku odzywa się mechanizm odwracania ról. Kiedy Leon (Tomasz Tyndyk) pierwszy raz pojawia się na scenie, karci rodzicielkę, że za często sięga do kieliszka. Matka sprawia wrażenie małej, przestraszonej dziewczynki. Boi się swego syna tak, jakby wszedł w rolę jej ojca. Niedługo potem Janina siada mu na kolanach i wtula się w jego ciało, jak córka złakniona bliskości i czułości rodzicielskiej. Potem Leon wraca do roli chłopca, z którą zresztą nigdy się nie rozstał, i kurczowo trzyma się matczynej spódnicy. Między Węgorzewską i jej synem toczy się nieustająca, niemal Gombrowiczowska gra, w której oboje uciekają się do coraz to nowych chwytów i póz podczas rozgrywanego przez nich pojedynku. Wyrazem buntu wobec Matki będzie ślub Leona z Zofią Plejtus (Agnieszka Skrzypczak). Wybranka jedynaka nie jest arystokratką tak, jak Janina Węgorzewska – baronówna von Obrock, ale pochodzi z marginesu społecznego. Wkrótce zahukana panna wybierze karierę prostytutki i bez ogródek będzie sprowadzała do domu teściowej swoich klientów. Wraz z Zofią pojawia się również jej ojciec, czyli Apolinary Plejtus (Jarosław Boberek), wredna kreatura i podejrzana persona, której Węgorzewska nie toleruje. Ślepnąca kobieta będzie też miała wątpliwą przyjemność poznać Lucynę Beer, czyli dobrze zachowaną podstarzałą kokotę, pałającą dziką namiętnością do Leona. Trudno zrozumieć, co napalona kochanka widzi w mizernym, niemłodym i bezbarwnym mężczyźnie. Katarzyna Gniewkowska w peruce z długimi, rudymi włosami, ubrana w futro i obcisłą, czarną sukienkę, perfekcyjnie kreśli wizerunek Witkacowskiej demonicznej kobiety.

Ostatni akt rozgrywa się po śmierci Węgorzewskiej i wprowadza nas w inną niż do tej pory oniryczną przestrzeń. Widzimy rzędy szuflad z numerami niczym w bibliotecznym katalogu, przywodzącymi na myśl miejsce przechowywania ciał zmarłych. Pojawia się Matka jako młoda, pogodna, beztroska kobieta, sprawiająca wrażenie niematerialnej istoty, która porzuciła ciążące jej stare, schorowane ciało. Janinie towarzyszy ojciec Leona Alfred (Bartosz Waga). Oboje ubrani są na biało i tworzą piękną parę. Syna traktują jak małego chłopca. Wtedy to rozpoczyna się osobliwy rytuał. Najpierw Matka, a potem kolejno Zofia i Lucyna będą ubierały Leona w koszulę, krawat i garnitur. Zagubiony, bezwolny i zrezygnowany nie jest w stanie wyzwolić się od widma Matki. Jej rolę przejmują teraz inne kobiety. Łącząca Leona i Janinę więź nie kończy się wcale z chwilą jej odejścia. Śmierć nie uwalnia, niczego nie zamyka, ale otwiera kolejny rozdział powielający determinujący los syna scenariusz.

Matka w warszawskiej Polonii to przykład profesjonalnej pracy zespołowej, choć to Krystyna Janda kradnie przedstawienie. Jej interpretacja jest nieoczywista, aktorka ujawnia tragiczny wymiar granej przez siebie postaci. Nie wiem, czy ktoś wcześniej w taki sposób prowadził tę rolę. Janda wchłania doświadczenia własne i wielu innych matek, obłędnie zakochanych w swoich synach, którym nie pozwalają dojrzeć, dorosnąć, odejść. Leon to kwintesencja nieudacznika, słabeusza, rozpuszczonego jedynaka, podatnego na wpływy szalonych i niebezpiecznych umysłów. Koncept spektaklu oparty jest na zasadzie kontrastu. Postać kreowana przez Jandę pochodzi z innego porządku, jest do bólu autentyczna i przejmująca, ale otacza się przerysowanymi indywiduami, realizującymi założenia dramaturgii Stanisława Ignacego Witkiewicza. W Teatrze Polonia możemy oglądać kolejną świetną rolę wielkiej aktorki.

<p class="text-align-right">02-07-2025</p>

Teatr Polonia

Matka

Stanisław Ignacy Witkiewicz

Adaptacja, reżyseria, scenografia, reżyseria światła: Waldemar Zawodziński

Kostiumy: Maria Balcerek

Choreografia: Anna Hop

Realizacja światła: Rafał Piotrowski

Realizacja dźwięku i efektów dźwiękowych: Michał Talara

Obsada: Jarosław Boberek, Katarzyna Gniewkowska, Krystyna Janda, Małgorzata Rożniatowska, Agnieszka Skrzypczak, Tomasz Tyndyk, Bartosz Waga

Premiera: 6 czerwca 2025

Oglądasz zdjęcie 4 z 5