Jest lidersko
29. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt, Teatr Horzycy w Toruniu, 30.05 – 6.06. 2025

fot. Wojciech Szabelski
Kiedy trzy lata temu Renata Derejczyk obejmowała stanowisko dyrektorki Teatru Horzycy w Toruniu, zapowiedziała strategię programową Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt – ma być wyraziście, głośno, ma być lidersko. Tegoroczna edycja wydarzenia (30.05 – 6.06) póki co wskazuje wyraźnie na konsekwentne trzymanie się tej prostej i skutecznej formuły. I choć najnowszy Kontakt otworzył się rozczarowująco, kolejne dni i przedstawienia to wybuch teatru najwyższej jakości.
Cieszę się, że swoją festiwalową wędrówkę rozpoczęłam właśnie taką ścieżką – od przedstawienia gospodarzy festiwalu. Bo Udręka życia Hanocha Levina w reżyserii Evy Rysovej, premiera Teatru Horzycy z marca 2024 roku, to kameralna, otulona oniryczną aurą teatralna perełka. Przedstawienie grane jest na drugim piętrze toruńskiego teatru, w ciasnej przestrzeni foyer – tam scenografka Justyna Elminowska ustawiła trzy „oblodzone” kubiki, które Karolina Grębska (światła) zatopiła w błękitno-srebrnym blasku. Każdy z „boksów” stanowi rodzaj mikrosceny, każdy ma swoją historię do opowiedzenia. Ta główna to opowieść o Jonie (gościnnie Niko Niakas) i Lewiwie (Karina Krzywicka), parze u kresu życia, która pewnej nocy poddaje weryfikacji swoje małżeństwo i własne w nim miejsce. Do historii Jony i Lewiwy przylegają dwie inne – ta o przerażonym samotnością Gunkelu (Paweł Tchórzelski) oraz ta ostentacyjnie oderwana od jakichkolwiek znaków szczególnych, uniwersalna ballada o trwaniu, którą wygrywa na rzewnym akordeonie Biały Miś (autor i wykonawca muzyki do przedstawienia Marcin Oleś). Wszystkie trzy historie dzieją się synchronicznie, czasem tylko krzyżując się w nieoczekiwanym i pełnym boleści spotkaniu.
Chłód, zamrożenie, rzeczywistość skuta paraliżującym lodem – plastyka przedstawienia oprósza twarze bohaterów śniegiem, bieli ich stroje. W pierwszych scenach zatrzymane zimnem ciała mozolnie uruchamiają się; skrzący, zimowy mikrokosmos przecinają pierwsze, wypowiedziane drżącym od chłodu głosem słowa. Jona ma dość, chce odejść. Odpycha Lewiwę gwałtownymi, momentami obsceniczno-wulgarnymi oskarżeniami. Wykrzykuje swoją długoletnią samotność, ale też – i to stanowi sedno tego znakomitego przedstawienia – permanentny, paraliżujący lęk przed osobnością. Lewiwa odpowiada mu podobnym wyznaniem. Długa, mroźna noc będzie dla obojga czasem przywoływania i przeganiania wspomnień, fantazji, poukrywanych szczelnie lęków.
Ten dziwny, piękno-straszny krajobraz napięć i emocji działa znakomicie dzięki świetnemu aktorstwu, ale też dzięki wnikliwemu, otwartemu na interpretacyjną wielość namysłowi reżyserki. Nie ma tu przypadkowych momentów – każdy ruch ciała, każda spadająca kropla mają głębokie znaczenie. A jednocześnie nic tu nie jest za bardzo czy zbyt pewnie. Eva Rysova znakomicie miksuje sprośny, bezczelny humor, obyczajową trwogę i poetycką nostalgiczność. Piękna i ważna rzecz.
Oficjalna inauguracja 29. edycji Kontaktu nastąpiła w przestrzeni hali Arena Toruń, tam też zaproszono nas na prezentację Czarnego łabędzia Alvisa Hermanisa (Jaunais Rīgas teātris, Ryga, Łotwa), w festiwalowej rozpisce zapowiedzianego jako narracja eklektyczna, dla której punktem wyjścia jest wskazanie filozoficzno-kulturowej myśli Fiodora Dostojewskiego jako tej formującej i formatującej współczesny rosyjski nacjonalizm. Tym razem Hermanis spogląda na potwora przez pryzmat kulturowej klasyki – fragmenty „Idioty” i baletowa forma stają się budulcem opowieści o narodowej, reprodukowanej wciąż od nowa przemocy i o pompatyczności tak przekonań na temat własnej kultury, jak i samych owej kultury wytworów. Problem jednak w tym, że sceniczne przełożenie subwersywnego pomysł w ogóle tu nie działa. Trzy i pół godziny Czarnego łabędzia to nużąca komedia salonowa, której najważniejsza scena – demaskacja Antychrysta – brzmi pouczająco i letnio. Narcystyczny salon z powieści Dostojewskiego jest u Hermanisa napuszony i śmieszny, rozbrajanie uprawianych przez niego manipulacji – przewidywalne. Trudno dostrzec w nim jakąkolwiek grozę, trudno powiązać go z obrazami współczesnego rosyjskiego imperializmu. To rozkodowywanie jest z gruntu naiwne i nie wnosi nic nowego. Warstwa deklaratywna nijak ma się do tego, co widzimy na scenie.
Jedynym właściwie poruszającym pomysłem tego przedstawienia jest ulokowanie scenicznej rzeczywistości w przestrzeni osobliwej sali prób. Mając z tyłu głowy przejmujący, ufundowany na szokujących skrajnościach status artystów i artystek baletowych w Rosji, tej dawnej i tej dzisiejszej, natychmiast formułują się pytania o niewolniczy, sadystyczno-masochistyczny wymiar kultury, na którą daliśmy się nabrać i – co szalenie ważne – o narzędziownik, którym Putin i jego kraina obecnie flirtują z Zachodem. Szkoda, że te pytania pozostają u Hermanisa bez satysfakcjonującego rozwinięcia.
Kiepskie otwarcie 29. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt wynagrodziły z nawiązką kolejne dwa dni festiwalu i ich dwie programowe propozycje, znakomite, choć skrajnie różne przedstawienia: Kaligula Alberta Camusa w reżyserii Ivana Urivskiego (Narodowy Akademicki Teatr Dramatyczny im. Iwana Franki w Kijowie) oraz Ophelia’s Got Talent według koncepcji Florentiny Holzinger (Volksbühne am Rosa-Luxemburg-Platz, Berlin, Niemcy).
W Kaliguli z mroku sceny wyłania się osobliwa, przyrdzewiała konstrukcja – segment szaf, szafek i szuflad, przywodzący na myśl archiwum, ale i prosektorium. Urivski upycha w nim swoich bohaterów, tytułowego Kaligulę (w znakomitej, hipnotyzującej roli Oleksandr Rudynskyi) i jego najbliższy dwór. Szybko się przekonujemy, że ten ponury, tajemniczy obiekt to swoista machina (samo)zniszczenia. Formująca kolejne ciała wedle własnych upodobań, zaś w razie jakiejkolwiek niezgody – wsysająca je bezpowrotnie.
„Zapraszam cię na zabawę bezkresną”- zwraca się do najbliższych spokojnym głosem władca, a oni doskonale wiedzą, że ucieczki z tego korowodu nie będzie. Idealny cesarz, „skrupulatny i niedoświadczony”, prowadzi wszystkich tylko w jednym kierunku – ku zniszczeniu, ale i ku uprzedmiotawiającemu zapomnieniu. Urivski i jego zespół z niezwykłą precyzją oddają w swojej mrocznej, ciasnej scenicznej rzeczywistości mechanizmy przemocy: manipulację, zastraszenie, uniezależnienie. A jednocześnie równie przejmujący jest tu sam wizerunek potworniejącego władcy – młodego chłopaka z obłoconymi od „wędrowania” stopami i pogrążonego w żałobie po kazirodczej miłości, który transformuje w monstrum wychodzące najpierw poza płeć, a chwilę później poza człowieczeństwo. Scenografia i kostiumy lokują tę opowieść poza czasem, ale jednocześnie uruchamiają na jej marginesach powidoki historii dwudziestowiecznej i najnowszej. W tym świetnym, bardzo tradycyjnym w gruncie rzeczy przedstawieniu zachwyca precyzyjna reżyseria i przemyślana dramaturgia, znakomite aktorstwo, radykalna, dialogująca ze warstwami narracji ścieżka dźwiękowa (jej autorem jest Urivski). Znakomita, niebywale poruszająca opowieść.
W moim przekonaniu twórczość Florentiny Holzinger bliska jest wczesnym filmom Petera Greenawaya, dostrzegam w niej tę samą wspólnotę grozy i radości, tę samą fascynację powtarzalnością, tę samą czułość i ciekawość wobec ludzkiego ciała. Niedzielny pokaz Ophelia’s Got Talent zakończyły kilkuminutowe owacje, które czytam jako wdzięczność za opowieść tak niebywale bliską temu, co ludzkie w najbardziej fizycznym, a zarazem najbardziej mistycznym wymiarze –miękkie, pulsujące, zmęczone i napięte. Holzinger powtarza w wywiadach, że jej narracje prowadzi przede wszystkim ciało. W Ophelia’s Got Talent czuć ten liderski wymiar cielesności bezwzględnie – historie zbudowane na morsko-wodnych motywach to w gruncie rzeczy zmultiplikowana, przenoszona z wymiaru w wymiar wędrówka kobiecego ciała, podróż w euforię i ból, w odwagę i smutek, w śmiech i wstręt. To w połączeniu z operową zamaszystością teatralnej machiny zaprojektowanej przez Holzinger daje to efekt oszałamiający – teatr multidyscyplinarny i performatywny w najbardziej organicznym wymiarze.
Tytuł opowieści o „Ofeliach” i jego wizualne przetworzenie w scenicznym krajobrazie jednoznacznie nawiązuje do popularnego, realizowanego w wielu krajach telewizyjnego formatu. Idąc tym tropem ważna informacja ujawnia się już na poziomie właśnie samego tytułu – zapisana w nim „Ophelia” to nie pojedyncza osoba, lecz „kraj”, kraina, pewne geograficzno-kulturowo-polityczne uzgodnienie. W jego ramach odnajdziemy Ledę, Meluzynę, Ondynę, odnajdziemy w nim nimfy, Nereidy i syreny. Wszystkie te, które mają „talent do wody”, Których miejsce to woda. „Woda to czystość, spokój, przemoc” – słyszymy od bohaterek przechodzących z tożsamości w tożsamość, przemierzających kolejne historie, czasy i światy. W scenicznej namacalności przedstawienia ekwiwalentem tych wędrówek są powielone zbiorniki wodne, basen, ogromne akwarium, szklana, wypełniona wodą witryna – oznaczające miejsca wspólne i miejsca skrajnej osobności, przestrzenie rozkoszy i bólu, poddaństwa i władzy. Przedstawienie, podzielone na opatrzone symbolicznymi tytułami sekwencje, mówi o możliwościach i potencjale wody – jej znaczeniu w kontekście katastrofy, przemocy, w kontekście tożsamościowych poszukiwań. Znakomity zespół przedstawienia, posiadający nad sceną absolutną, niepodważalną władzę, nosi te opowieści we wstrząsająco-olśniewających etiudach i performansach, krzyżując wszystko to z zaskakująco potężną dawką humoru. Kategoria „teatralnego wydarzenia” to właściwie jedyne, co przychodzi mi tutaj na myśl.
Poniedziałkowy program nie obniżył jakości: Kiedy stopnieje śnieg Tomasza Walesiaka i Katarzyny Minkowskiej (TR Warszawa) oraz Antygona w Molenbeek w reżyserii Anny Smolar (Teatr Dramatyczny, Warszawa) to przedstawienia słusznie uznane za jedne z najważniejszych ostatnich lat. Tym dwóm rzeczom jest do siebie wbrew pozorom całkiem blisko. Oba bowiem przedstawienia opowiadają historie nieskutecznych, ale mimo wszystko rozpaczliwie utrzymujących się i utrzymywanych systemów ludzkiego współbycia. Oba spoglądają na ten obszar poprzez filtr doświadczenia żałoby.
Reżyserka Katarzyna Minkowska i dramaturg Tomasz Walesiak napisali portret rodziny w kryzysie, w traumie. Samobójcza śmierć dziecka ściąga do rodzinnego domu kilka pokoleń – ludzi próbujących przejść w pozornej wspólnocie przez największą tragedię. Czekających, aż stopniały śnieg odsłoni ich najgłębszą ranę. Znakomita inscenizacja Minkowskiej, przełamująca brutalność i namacalność obyczajowego dramatu niepokojącą onirycznością, przemierza tę czasoprzestrzeń ludzkiego splątania, portretując ból, cierpienie, nienasycenie i żal, ale przede wszystkim potworną nieumiejętność obsługi własnych i wspólnych emocji. Minkowska uruchamia na scenie drobiazgowy portret „przeciętnej rodziny”, z jej odbijanymi echem frazami, pustymi rytuałami, z jej nieporadną bliskością. Świetne aktorsko przedstawienie (wybitni Maria Maj i Mirosław Zdrojewicz w roli Babci i Dziadka) olśniewa warstwą wizualną – niepokojąco wykorzystywaną plastyką przestrzeni, której centralnym punktem staje się w pewnym momencie upiorny animant.
W Antygonie w Molenbeek Anna Smolar sięga po dramat Stefana Hertmansa, który centrum zdarzeń czyni tytułowe Molenbeek, dzielnicę Belgii nazywaną „bazą dżihadu”. W studentce Nourii (świetna Marianna Linde) odbija się postać członkini rodu Labdakidów, Antygony walczącej o godność i prawo do pożegnania. Młoda dziewczyna chce odebrać z miejscowej kostnicy ciało brata – sprawcy zamachu bombowego. Odmowa wydania ciała argumentowana wymaganiami proceduralnymi uruchamia serię tragicznych zdarzeń i coraz to bardziej radykalne postawy. Smolar, podobnie do Minkowskiej, opowiada o tym, jak zawieść może system. I znów podobnie - jej opowieść nie jest oparta na prostych opozycjach, lecz poruszająco wycieniowana; pełna niuansów, ambiwalencji, wewnętrznych skłóceń i nieoczekiwanych uzgodnień. Kameralne, niebywale poruszające przedstawienie, które z jednej strony uderza bezwzględną przewidywalnością (jej scenicznym ekwiwalentem jest scenografia Anny Met), z drugiej – do ostatniej minuty trzyma w bolesnym napięciu.
Pierwsze cztery dni tegorocznego Kontaktu zapracowały mocno na powracającą do starych kształtów formę toruńskiego festiwalu. Warto zaznaczyć świetną organizację poszczególnych prezentacji – sprawność w ich obsłudze, punktualność, przemyślaną i nienachalną warstwę okołospektaklową. Idziemy dalej!
<p class="text-align-right">04-06-2025</p>
29. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt, Teatr Horzycy w Toruniu, 30.05 – 6.06. 2025
29. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt, Teatr Horzycy w Toruniu, 30.05 – 6.06. 2025
Oglądasz zdjęcie 4 z 5